Jak wiele osób wie, pojawienie się w życiu szczenięcia zmienia je o 180 stopni.
Od dawna przymierzałam się do napisania dla Was opowieści z pierwszych dni, ale jak sami widzicie, to już ponad miesiąc razem!
19 maja to był najpiękniejszy dzień w życiu, gdy spotkałam hodowców i odebrałam Katyę, długo wyczekiwaną białą mordeczkę!
Od zawsze zdawałam sobie sprawę, że wychowanie psa to swojego rodzaju wyzwanie, że to duża odpowiedzialność, niezależnie od rasy. Wiem jak ważne jest dobre wykorzystanie szczenięcego czasu, jak kontynuować socjalizację, na czym się skupiać, jak zbudować plan szkoleń by były nie koniecznością, a przyjemnością i dla psa i dla mnie. Wiedziałam, że ilość mojego czasu dla mnie się mocno okroi.
Po przeżyciu 12 lat z mixem malamut/husky nie sądziłam, że jakikolwiek pies mnie jeszcze zaskoczy w trudzie wychowywania. Zanim Fiona była naprawdę wyszkolonym i wychowanym psem przetrwaliśmy 2 lata ciężkiej pracy, codziennego szkolenia, mnóstwo frustracji jaki i radości, często brakowało mi sił, często dawała mi też ogromną satysfakcję. 2 lata potrzebowała Fiona by stać się psem "idealnym".
Idealnym dla mnie, do codziennego dzielenia przestrzeni, przestrzegania zasad, nieugiętej odwoływalności, 2 lata by życie z psem było tylko i wyłącznie przyjemnością. Gdy idąc ulicą na spacerze ludzie zastanawiali się JAK, jak taka "gówniara" jak ja mogła tak psa ułożyć. Fiona była moją wizytówką, moim osobistym sukcesem, moją dumą...
Zawsze w stosunku do psa mam kilka wymagań szkoleniowych, są rzeczy, które w moim mniemaniu są niezbędne do codziennego życia, które pies musi umieć.
Oczywiście pies to nie robot, jednorazowe wybryki, bunt mają prawa się zdarzyć, ważne by pies chciał dla nas pracować, bo czerpie z tego przyjemność. Dlaczego po raz kolejny to podkreślam? Ponieważ nie wyobrażam sobie innego sposobu wychowywania psa. Pies to żywa istota, praca musi być ciekawa, zachęcająca, wówczas możemy wypracować naprawdę cudowne reakcje, w każdej sytuacji. Fiona chodziła przy nodze w centrum miasta w tłumie, gdzie obok jeździły auta, była puszczana w lasach, była odwoływalna pomimo innych zwierząt i ludzi w jej otoczeniu, posłuszna na słowa jak i gesty, również na odległość, ale oczywiście zanim do tego doszło, że puszczana mogła być praktycznie wszędzie musiałam być w 100 % pewna, że moje komendy są w 100% przez nią zrozumiane i w 100% je respektuje.
Wracając do Katyi.
Samoyed, rasa, o której krążą opinie bardzo spokojnych, pozytywnych psów, dosyć łatwych w wychowaniu. W końcu jak takie białe, puchate misiaczki mogłyby być inne ?
Oczywiście znałam specyfikę rasy jak i kilka jej przedstawicieli zanim zdecydowałam się akurat na samoyeda. Nie była to szybka decyzja, nie była też jakimś losowaniem.
Od zawsze kocham psy północy. To mój żywioł. Moją ukochaną rasą jest alaskan malamute, jednak wiedząc, że to psy naprawdę z trudnym charakterem, zdecydowaliśmy z mężem, że będzie rasa łatwiejsza, spokojniejsza, ze względu na to, że mąż nigdy psa nie miał, a i za jakiś czas planujemy powiększanie "ludzkiej części rodziny". Wiedziałam, że Katya jest dosyć silnym psychicznie szczeniakiem zanim do nas trafiła.
Ale również bardzo mnie przerażało to, że zostaje w hodowli dłużej niż powinna. I aby mnie nikt źle nie zrozumiał- nie dlatego, że nie ufam hodowcy w kwestii socjalizacji czy wychowania. Gdyby hodowla nie spełniała pewnych kryteriów na pewno bym jej nie wybrała..
Bałam się, że tracimy najważniejsze tygodnie życia szczenięcia, bo jak większość z Was wie, mieszkamy za granicą, przewóz zwierząt ma określone zasady i Katya nie mogła przybyć wcześniej jak przed ukończeniem 3 miesięcy i 22 dni.
Okres gdy szczenię kończy 8/9 tygodni to wiek, gdy szczenię powinno opuścić swoje gniazdo i "ruszyć w świat". To wiek, w którym łatwo można szczenięciu pokazać co jest dobre, co nie, szczenię mocniej respektuje naszą postawę, nasz ton głosu, uczy się nas, jak nas czytać, kiedy jesteśmy z nich zadowoleni, kiedy nie.
Wiele osób wie, że zbyt długi pobyt z matką nie wpływa korzystnie na ich rozwój. Katya z rodzeństwem zostały odsunięte od matki w odpowiednim dla nich i dla matki okresie.
Bałam się, że będzie jej ciężej zaakceptować nas jako nową rodzinę, że późniejszy odbiór z domu, w którym się urodziła spowoduje w niej dużą zmianę, z którą nie będzie w stanie sobie poradzić. Ale nie miałam wyjścia. Zasady to zasady.
Tak więc 19 maja nadszedł ten dzień. Cudowny dzień, gdy ją ujrzałam serce mi się rozpłynęło. Małe, puchate żyjątko. Słodycz nad słodkościami.
Gdy wsiedliśmy do auta nie mogłam uwierzyć, co siedzi koło mnie.
Była trochę zdezorientowana, chwilę popiszczała po czym spojrzała na mnie, polizała w brodę i poszła spać. Założyłam jej szelki z adresówką, by podczas postojów mieć pewność, że się nie wywinie, obrożę feromonową i jechaliśmy do domu.
Z psem rodziców świetnie się dogadała, najszczęśliwsza była gdy zobaczyła kota, ja też, bo jak wiecie (lub nie) mam 2.
Pierwszy problem, o którym ostrzegał hodowca, to to, że nie umie do końca załatwiać się na matę. Ale to w naszym obowiązku ją tego nauczyć. Więc była gotowa mata, smaczki, ręcznik papierowy i szmatka w pogotowiu!
Kolejna sprawa to nasz wyjazd do domu, do Norwegii- czekał nas lot z Gdańska do Oslo, oraz podróż autem 400 km z Oslo do domu. Byłam zestresowana jak przeżyje lot. Klatka transportowa stała w pokoju, od pierwszych dni była przyzwyczajana, że to jej miejsce. Bilet kupiony, paszport gotowy, chip pod skórą, szczepienie przeciwko wściekliźnie wykonane przez hodowcę na moją prośbę w określonej dacie.
Spacery były wspaniałe, odważna, ciekawska. Samochody nie robiły na niej wrażenia ani hałas miasta.
Oczywiście podczas pobytu w Polsce musiałam kilka spraw pozałatwiać i od początku próbowałam zostawiać ją samą. Ale już po 2 minutach samotności sikała pod siebie, jak tylko zamknęłam za sobą drzwi. Panika, szczekanie na przemian z piszczeniem. Kupa...
Na początku myślałam, że to normalne. W końcu szczeniak nie był za bardzo sam w "domu rodzinnym".
Było ciężko wyjść, ale jak to podczas pobytu w Polsce dużo spraw do załatwiania i musiała zostawać sama. Moja głowa była skoncentrowana na locie.
Ostatecznie przed wylotem wizyta u weterynarza, odrobaczenie i zakup tabletek ziołowych uspokajających. Byłyśmy gotowe jechać do domu!
Podróż samolotem opiszę Wam w osobnym poście:)
Po przylocie człowiek specjalnie wziął urlop by psa zaaklimatyzować do miejsca, a koty przyzwyczaić do psa. Niestety mój urlop został przerwany i musiałam wrócić do pracy...
Katya została sama na godzinę czasu, zostawiłam ją zamkniętą w pokoju z legowiskiem, miskami, zabawkami.. Po locie musieliśmy kennel na trochę odstawić bo musieliśmy powtarzać treningi.
Godzinę czasu, pies wymęczony, wyciszony, najedzony, wypróżniony... Po powrocie męża do domu zastał widok ... taki, że "chciało mu się płakać", zaczęłam się martwić... cały pokój był po prostu obsrany i obszczany... przepraszam, ale to jedyne trafne określenie.. łącznie z meblami, ścianami, łóżkiem, nią samą... Zapaliła mi się czerwona lampka- lęk separacyjny, panika...
Zaczęliśmy więc szkolenia, kennel został Katyi przyjacielem.
Dla pewności skontaktowałam się z behawiorystą o poradę, ponieważ bałam się co siedzi w jej psychice i jak duży stres przeżywa skoro bez biegunek na co dzień, pod naszą nieobecność pojawia się ona od razu...
Po jakimś czasie było dobrze, oczywiście był i bunt, ale zostawała sama bez "robienie pod siebie" ze stresu. Niedawno miałam 3 dni wolnego, problem wrócił, ponieważ choć kennelowana 3 dni, byłam w zasadzie cały dzień w domu...
Ostatnio pojawił się wielki bunt w postaci.. UWAGA, uwolnienia się z kennela, gdy nikogo nie było w domu. Zdecydowaliśmy, że spróbujemy tej opcji. Kennel stoi otwarty do dyspozycji psa, jednak nie będzie w nim zamykana, łatwiej znosi naszą nieobecność, gdy ma możliwość leżenia pod
drzwiami!
Jeśli ktoś dobrnął w czytaniu, aż tutaj, to na pewno zastanawiacie się, dlaczego to opisuję ?
Chciałabym podkreślić, że szczenię z nawet najlepszej hodowli, rasy teoretycznie nie tak trudnej może być problematyczne. Pies to żywa istota i trzeba zdawać sobie z tego sprawę.
Ktoś może zarzucić, że źle zsocjalizowana.
I tu zaczyna się robić "ciekawie".
Kontakt z hodowcą mam cały czas, hodowca nie jest w stanie wychwycić co się z psem dzieje na podstawie rozmowy, bez obserwacji psa. To normalne. Dlatego w dobrych hodowlach można liczyć na porady, rozmowy, ale bardzo istotna jest nasza obserwacja, nasza praca i nasze działania. Piszę to, ponieważ wiele osób często zarzuca hodowcom, że jednak szczeniak nie taki, jak być powinien. Hodowca to też nie jasnowidz.
Szukaliśmy długo błędu, gdzie coś poszło nie tak.
Wiele bardzo drobnych rzeczy ma wpływ na rozwój psa, a co najważniejsze, na każdego wpływa inaczej każdy bodziec. Opisałam Wam wyżej, że Katya została długo w hodowli, została odebrana jako ostatnia z miotu. Widziała zatem jak ubywa jej rodzeństwa. Ja w podróży od razu założyłam jej obrożę feromonową. Obroża ma za zadanie psa uspokoić w sytuacjach stresujących, t.j. podróż, zmiana otoczenia, właściciela. Teoretycznie jest tylko lekkim wspomagaczem, delikatnym.
Na Katyę jednak musiała wpłynąć silniej, przez co związała się ze mną koszmarnie i stąd problemy od samego początku z zostawaniem samej, pilnowania mnie na każdym kroku, które dodatkowo wzmogły się po przebytym locie.
Rzeczy, te drobne rzeczy, które na innego psa nie wpłynęły by w żaden sposób na Katyę wpłynęły naprawdę mocno.
Najważniejsze jest ćwiczyć i się nie poddawać, choć łatwo nie jest. Zwłaszcza "jak kontrolować psa gdy nie ma nas obok", początkowo spanikowałam, nie byłam gotowa na to, że szczeniak będzie z lękiem separacyjnym. W rozmowie z Natalią i Baśką mówiłam "Dla mnie szczeniak to takie wyzwanie, satysfakcja z nauczania, śledzenie postępów, cały proces wychowywania to ekscytujące wyzwanie!" I tak to właśnie jest ze szczeniakami, jedna wielka niewiadoma, niespodzianka!
Co do samej Katyi... :)
Jak większość osób mówi "urocza", niestety z tej "uroczości" to jej tylko wygląd zostaje.. :)
Jest bardzo towarzyska i kochana, ale również jest psem bardzo pewnym siebie, szalonym, ma nie kończące się pokłady energii oraz niekończące się dziwne pomysły ! Jest usłuchana mocno wybiórczo, często można mówić, stanowczym głosem, nawet krzyknąć, a ona nie słyszy.. ale to podobno większość samoyedów tak ma. Jest bardzo sprytna i czasami wredna, mieliśmy również przygody z kamyczkami, które... zjadała! Jeden kamień NIE, ale drugi to pewnie już można zjeść, i trzeci.. i czwarty.. Potrafi na nas naburczeć gdy okaże swoje niezadowolenie, np za długo czeka na jedzenie albo wracam po dłużej nieobecności. Jest bardzo mało karna, słowna nagana nie robi na nią wrażenia, potrafi "śmiać mi się w twarz" bo właśnie nasrała na dywan, choć dopiero co wróciła z dworu... a ja cała aż się trzęsę ze złości :P Gdy znajdzie na dworzu np jakiegoś śmiecia, na komendę "do mnie" reaguje, ale na dystans 2 metrów, albo biega na około mnie zadowolona. Katya to mały rozbójnik, po prostu. Ale kocham ją najmocniej! Wniosła do naszego życia wielkie zmiany, wiele niespodzianek, ale jesteśmy szczęśliwi, że trafiła właśnie do nas.
Mam nadzieję, że pomimo chaotyczności postu jest on zrozumiały, ciężko z biegającym na około psem napisać to, co chciało się przekazać.. :)
PS Właśnie nakryłam Katyę na próbie kradzieży rolki papieru toaletowego w celu destrukcyjnym.. po zabraniu papieru i naganie, zrobiła siku na podłogę, patrząc na mnie z uśmiechem... oh Katya, Katya... dużo pracy przed nami...
Pozdrawiamy !